środa, 24 listopada 2010

the FUCK is gone

Stało się kurwa. Najlepszy blog we wszechświecie zakończył swoją działalność. Kiedy pierwszy raz trafiłem na fuckyouverymuch, spędziłem tam cały dzień, żeby obejrzeć 3 lata uploadu. Niby nic wielkiego. Zwyczajny visual diary.
A teraz wyobraźcie sobie dwójkę przyjaciół, dziewczyna i chłopak. Sine i Kristoffer(swoje imiona wyjawili dopiero po 18 miesiącach). Chłopak wyjeżdża do Australii, dziewczyna zostaje w Kopenhadze. Zakładają wspólny blog. Trochę pamiętnik, trochę album fotograficzny. W zajebiście aktualizowanych postach dzielą się codziennymi doświadczeniami, mają im wystarczyć do tego 2, 3, 4 słowa. Nie wiedzieć czemu, piszą w liczbie mnogiej.

8 tysi fanów i 9 tysi followersów na Tumblr. Imponujące, co nie?

Nie wiem o co w tym wszystkim chodzi, ale odważę się użyć chujowego słowa - CHEMIA. W sumie Hate it or Love it, jak śpiewał ziom 50 centa ze wspólnej celi w której siedzieli za napad z bronią w ręku. Sine i Kristoffer pozwolili brandzlować się ich prywatnym życiem 9 tysiącom podglądaczy! I mowa tutaj o komunie, która płacze, szlocha i błaga Duńczyków żeby wrócili. Zaprzyjaźniliśmy się z nimi, a oni mają nas teraz w dupie. Smutne







środa, 10 listopada 2010

Brzydale popkultury

Mark Hollis
Talk Talk nigdy nie byli ulubieńcami mainstreamu. Nie ma co się dziwić, wystarczy popatrzeć na gębę lead wokalisty, któremu daleko do Simona Le Bon, którego dzielą lata świetlne od boskiego Limahla. A to dziwne, bo w polandzie ludzie kochają brzydotę. Wybierają paskudnego prezydenta, słuchają wieśniackich zespołów i kupują krasnale ogrodowe. Ludzie to chamy, bo dookoła nich wszystko jest pokraczne i brzydkie. Jadą do roboty chujowym autobusem, wszędzie stare próchna, menele albo psie kupy. No i jak tu zaufać ładnemu kiedy rysy na facjacie jak u przodka z czworaków?

Fenomenem Marka Hollisa zajął się Tomasz Beksiński, któremu z turpizmem było po drodze, a tak poważnie to docenił kompozycje Mareczka bo różniły się od kiczowatych ultravoxów, duranów i innych numanów. Ponoć na trzeciej płycie dokonał rewolucji, ja tam nie wiem, na muzyce to się słabo znam. Hollis nie lubił pokazywać się publicznie i tu trzeba mu przyznać order za konsekwencje, bo wszystkie okładki talksów miały jakieś słabe obrazki. Mój ulubiony Mark, to ten z teledysku do life's what you make it. Długa grzywa, emocja w głosie i para wydobywająca się z jego nieproporcjonalnych ust. Fajnie mu było w tych odpustowych winoklach.


     Mark w wersji weird

    Eric Idle jako Mark Hollis, podobni, nie?